Najnowsze komentarze
To ja tez coś napisze. Mam 50 wios...
Pierdu, pierdu. W styczniu kupiłem...
Przecież to nie chodzi o litr 600 ...
Przecież to nie chodzi o litr 600 ...
Przecież to nie chodzi o litr 600 ...
Więcej komentarzy
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

08.12.2011 22:14

To jak było z tarczą, czy na tarczy?

      Proszę wjechać na „ósemkę”.Tak! Jadę dalej. To o tą głowę chodziło. Wyłożyłem się na banale. Co za kicha. Ale ze mnie baran, a tyle razy chłopaki mówili żeby tym durnym łbem kręcić. Ehhh no nic trzeba przejechać bezbłędnie. Egzaminator – skądinąd d w porządku gość – powiedział na początku, że on liczy ósemki i po piątej daje znak, żeby wyjechać na slalom. Liczyć do pięciu umiem, ósemki robić też, ale jedno i drugie i stres i patrzenie na przecinających się pasach ósemki na boki to już sporo. Przejechałem, jest znak ufff. Zaliczone. Jadę na slalom. Slalom i górka bez niespodzianek.

      Pierwszy chłopak pojechał „na miasto”. Czekam zestresowany, jest mi zimno. Siedzimy na dworze i marzniemy. Przyjechał. On prowadzi. Super. Zdał – gratulacje, „przybijamy piątki”. Teraz moja kolej. Słuchawka na ucho, CBta w kieszeń i jazda. Skupiam się do granic możliwości. Jeszcze nigdy nie zarejestrowałem z taką uwagą tylu znaków drogowych w ciągu pół godziny. Wyjazd z ośrodka egzaminacyjnego i ….sznur samochodów. Sznur niekończący się, narastający z każdą sekundą niczym kolejka po mandarynki w okresie świątecznym za PRLu. Normalnie wcisnął bym się już ze trzydzieści razy, ale stoję. Stoję i czekam. Kręcę łbem, niech widzą, że chcę wjechać, ale nie mam takiej możliwości. Czekam na „bezpieczny odstęp”. Oczywiście każdy na drodze ma w d**** że mam egzamin. Przecież to problem zwolnić i dać szansę chłopaczynie na zdanie. Po trzech, może pięciu minutach (nie wyolbrzymiam) ruszam i skręcam w lewo. Lecimy trasą. Przez słuchawkę dostaję kolejne polecenia. Po kursie i bez plecaka to proste, bardziej niż proste. Ale cały czas mam z tyłu głowy, że marne szanse na zdanie. Przecież po tyle podejść ludzie mają. Za pierwszym razem to chyba opcji nie ma… Wjeżdżamy w znane mi miejsce. Na odcinku 100 metrów chłopaki pokazali mi chyba z 7 błędów jakie można popełnić. Wszystkie sytuacje o których mówili się oczywiście zdarzają. Najpierw dostawczak z pierwszeństwem, potem ludzie nie wiedząc czy chcą wejść na pasy, na końcu typ wbijający z partyzanta na rondo. Ale ja jestem przewidujący, jestem ostrożny i uważny, rozsądny i kulturalny jestem. Widzicie że jestem? Ok patrzy na mnie, widzi że jestem. Nic nie mówi. Jeśli nic nie mówi to dobrze. Cisza w słuchawce to objaw dotychczasowego sukcesu. Lecimy dalej. Słyszę, że mam się zatrzymać „precyzyjnie w punkcie” – przy jakiejś tam niebieskiej tablicy informacyjnej. Ok. widzę ten badziew. Potwierdzam. Spokojnie redukuje biegi. Hamuje spokojnie bez stresu. Kierunek w prawo. Zatrzymuje się. Prawidłowo. Zadowolony, kierunek w lewo, obejrzałem się. Ok. – mogę. Ruszam, jadę „proszę jechać trasą na XYZ”. Że co mam jechać??? A na XYZ to w lewo, czy w prawo? Ehh z tego całego zatrzymywania się nie spojrzałem na tą tablice, miało być mówione skręcamy w lewo, prawo itp. A nie jedziemy trasą na… Ok. lecę w prawo. „Gdzie Pan jedzie? W lewo! Tablicy Pan nie widział?”.Hmmm tablicę widziałem, ale... Kierunek, skręcam, ok wyrobiłem się przed ciągłą. Zatrzymuje się przed jezdnią poprzeczną o fuck! Droga mnie w lewo prowadzi, a ja stoję z prawej strony pasa :/. Dupy dałem z tą tablicą!

      Nie ma się co stresować. Od teraz trzeba lecieć bezbłędnie i będzie ok. Skręciłem w lewo, rozbiegówka – typ się zbliża! No to mam pojechane. Koniec egzaminu :/ na pewno co nie zrobie będzie źle. O koleś zwolnił. Zwolnił zdecydowanie. Kumaty typ! Wpuszcza egzamin! Dobra jak wpuszcza to się ładuję. Jestem na pasie. Uff. Na co dzień takie manewry wykonuje się bezwiednie. Na egzaminie stresujące jest wszystko co może zostać zinterpretowane jako błąd. Ale błędu nie ma. Dobra koniec przeżywania, bo coś spieprzę.

      Zaczynamy krążyć, ciągle macham łbem w prawo i lewo, ograniczenia przestrzegane co do kilometra, hamowanie awaryjne. Na lekko mokrawej nawierzchni, za zakrętem „Proszę przyspieszyć i na mój sygnał wykonujemy manewr hamowania awaryjnego” (na kursie chłopaki uczyli mnie jeździć crossem i zabawy tylnym hamplem – przydało się). Rura, dwa, trzy „STOP”, sprzęgło i obydwa hample opór! Śliczny uślizg tylnej oponki, nawet troszkę na bok poszła. Zero stresu, cały czas panowanie nad sprzętem, opanowanie i samokontrola. Zrobiłem dokładnie to co chciałem i tak jak chciałem, tak jak zaplanowałem i jak sobie wymarzyłem. Jedziemy dalej. Widzę ośrodek. Zjedziemy? Tak zjeżdżamy. Ok. Byle nie dać du** na samym końcu. Pieszczę się ze skrętem jak kot z kłębkiem włóczki. Ok. dojechałem na plac. Nawet na tym placu skręcam z kierunkowskazem. Lepiej dmuchać na zimne. A zimno mi jak cholera. Mam letnie rękawice. Nie czuje palców.

      Czy jak ktoś obleje, to może sam wracać na plac? Nie no chyba zdałem. A jak nie zdałem? Ale w sumie chyba ok. było? No niby tak, ale chcący zawsze może coś wykombinować. Egzaminator wychodzi z samochodu. Po minie nie mam pojęcia jak było. Twarz pokerzysty. Ale nie takiego pokerzysty, co się z Lady Gagą kojarzy. Takiego pokerzysty co się kojarzy z tasakiem i obciętymi palcami. Przekazuje mi kartę egzaminacyjną. „Egzamin zaliczony pozytywnie”. JESSS!!! „I niech Pan pamięta, że w lewo skręcamy z lewe…”. Nie czuje palców, kciuki aż mnie bolą z odmrożenia. Z kartą w ręku przemarznięty i przeszczęśliwy biegnę na herbatę. Trzeba odtajać. Nie taki egzamin straszny, nie tacy Ci egzaminatorzy źli...

Komentarze : 4
2011-12-09 13:45:08 Ivex

No ja zdałem za drugim razem. Niestety za pierwszym razem dzieci stwierdziły, że fajnie będzie sobie urządzić wyścigi przez pasy ... i to jeszcze wyskakując zza krzaków. No ale ok, ich wina i moja wina. Za to drugi raz, 4 dni temu był piękny - egzamin o 7.30 rano, a ja musiałem pokonać pół Łodzi, by się tam dostać. Wartym nadmienienia faktem jest to że lało. Nie padało, a po prostu lało jakby niebo dawno nie odpoczywało od słońca. Oczywiście do WORDu dotarłem już przemoczony do bielizny i przemarznięty. Ale nic to. Jak już wyczytano moje nazwisko zebrałem swoje klamoty i ruszyłem na plac. O dziwo, wszystko na placyku przebiegało pomyślnie, pomijając fakt, że zgasł mi silnik przy ruszaniu pod górkę ;-) Ale facet kazał mi się 'sturlać' i potem już poszło gładko. Natomiast miasto ... ehh, chyba trzeba zacząć faktycznie pisać tego bloga :)

Peace.

2011-12-09 12:45:45 Areks

Całkiem przyjemnie się czyta. Ja jedynie mogę pozazdrościć. Wstyd- nie wstyd, ale trzeci raz oblałem na ósemce. Doświadczenia nigdy wcześniej z moto nie miałem, ale na kursie wychodzi wszystko bezbłędnie. Przychodzi egzamin a motocykl na ósemce zachowuje się jakby ktoś go wyłączył pilotem. Próbowałem już wszystkiego- na jedynce, dwójce, półsprzęgle. Jak tak dalej pójdzie to zaczynam się poważnie zastanawiać czy próbować dalej bo co jak co, ale tyle oblanych egzaminów motocykliście nie przystoi.
Może na wiosnę. Pozdrawiam

2011-12-09 08:32:44 siersciucha

U nas to trochę inaczej wyglądało, ale przeżycia miałam podobne :-)
U nas są dwie trasy egzaminacyjne, które trzeba znać, z reguły wyjeżdża się na jedną, druga jest tylko zapasowa. Ja kompletnie nie słyszałam poleceń egzaminatora, a kask miałam zbyt duży i przy sprawdzaniu z lewej, czy mogę zmienić pas - głowa się obracała, a kas zostawał w miejscu...
Przecięłam jedno skrzyżowanie na "blado-czerwonym", bo nie wyrobiłabym z hamowaniem na torach tramwajowych, więc wolałam przelecieć i o dziwo, egzaminator przeciął za mną...
Jak wróciłam na plac, to na miękkich nogach podeszłam do auta i usłyszałam, Pani Aniu, jak się jechało?...
Ale zdałam :-)

2011-12-09 02:39:17 Ivex

Fajny wpis, bo obrazuje dokładnie to samo, co przeżyłem 4 dni temu - też z wynikiem pozytywnym :D Więc gratuluję :) Poza tym, dość przyjemnie się czyta :)

  • Dodaj komentarz